Kiedy
przyjechałem do ośrodka nie miałem motywacji do leczenia tylko do
jak najszybszego skończenia terapii i powrotu do starego trybu
życia. Kiedy stwierdziłem, że spróbuję i wezmę czynny udział w
terapii moja motywacja była słaba, bo szukałem jej na siłę w
głowie wiedząc, że to co robiłem niszczyło mi życie, ale sercem
uważałem, że to były piękne chwile i że marihuana tylko
urozmaicała moje życie. To niestety ciągnęło się całkiem
nie dawna, aż zadałem sobie pytanie ‘’Kiedy ostatnio byłem
szczęśliwy?’’ i podczas szukania odpowiedzi uświadomiłem
sobie, że podczas ostatnich kilkunastu miesięcy byłem szczęśliwy
tylko kiedy miałem dobry towar albo kiedy mama nie czepiała
się, że znowu wracam późno do domu, bądź gdy udawało się kogoś
oszukać i miałem więcej narkotyków dla siebie. Wtedy uświadomiłem
sobie, że tak naprawdę zostałem sam z marihuaną, bo nawet kiedy
widywałem się z przyjaciółką, przyjacielem, dziewczyną którą
kocham czy rodziną to byłem pod wpływem i nie potrafiłem się z
tego cieszyć, bo zawsze haj dominował nad przyjemnymi emocjami, przez co nawet gdy coś wspominam jest to albo puste, albo
nieprzyjemne. Co do tych drugich to na głodzie jestem mistrzem
przypominania sobie wszystkich nieprzyjemnych przeżyć. Po tej
refleksji stwierdziłem, że przez narkotyki nie potrafiłem być
szczęśliwy, nie miałem przyjaciół i prawie straciłem rodzinę,
a to wszystko przez ciągłą ucieczkę od samego siebie. Kiedy
zderzyłem się z tym wszystkim moją motywacją do leczenia stało
się poznanie samego siebie, cieszenie się z każdego dnia,
odbudowanie relacji z przyjaciółmi i moją rodziną.
(Autor W. L.)
(Autor W. L.)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz